Co zabija ochotę na seks w małżeństwie?
Jej migrena? Jego problemy z potencją? Dzieci śpiące niespokojnie w pokoju obok? Nie, to telewizja, komputer i stres w pracy. Po 25 latach od wejścia na rynek prywatnych kanałów telewizyjnych (co w Niemczech dokonało się za sprawą chrześcijańsko-demokratycznego kanclerza Helmuta Kohla, który, nawiasem mówiąc, obiecywał „przełom moralno-duchowy"), erotyka konsumowana poprzez ekran telewizora jaskrawo pobiła to, co dzieje się w małżeńskich sypialniach. Bulwersujące maksymy założyciela kanału RTL Helmuta Thomy przyjmowane niegdyś z politowaniem i dezaprobatą („Zasięg oddziaływania wyznacza rozmiar biustu" czy „Widownię zdobywają trupy i prostytutki") fatalnie się, niestety, sprawdziły.
Seks oglądany w mediach zastępuje praktykowanie seksu. Dlaczego? Ponieważ wyznania miłosne na ekranie brzmią romantyczniej, a flirt w spocie reklamowym zawsze kończy się oszałamiającym sukcesem. Również dlatego, że żadna realnie istniejąca kobieta i żaden rzeczywisty mężczyzna, ani żadna sypialna nie sięgają do poziomu tych ideałów i nie mają takiego powabu, jaki uzyskuje się w starannie wyreżyserowanych scenach erotycznych. Kiedy się je ogląda, ma się nieodparte wrażenie, że napięcie seksualne jest tym wyższe, im szczodrzej kobieta odkrywa swoje wdzięki i im bardziej wprost mężczyzna manifestuje potrzebę rozładowania napięcia. Żadne pragnienie erotyczne nie bywa w nich nigdy dyskretnie przemilczane czy odsunięte w czasie, żadna przyjemność zaledwie odczuta albo przeczuta; wszystko jest tam dosadnie pokazywane, wyrażane, „zamawiane", „dostarczane". A potem kobiety i mężczyźni „zaspokajają się" nawzajem. Co jest pouczającym zwrotem wziętym z języka handlowego, który w sposób logiczny usprawiedliwia pojawienie się na końcu idiotycznego pytania klasycznego egocentryka: „Byłem dobry?". Takie „zaspokajanie" smakuje w prawdziwym życiu tak, jak sugeruje jego nazwa - czyli jak fastfood. Mężczyźni na krótką metę lubią ten sposób konsumpcji. Kobiety pozostają notorycznie nieusatysfakcjonowane, więc tracą zainteresowanie. Albo z rezygnacją się godzą. Albo wycofują się zupełnie.
Jej migrena? Jego problemy z potencją? Dzieci śpiące niespokojnie w pokoju obok? Nie, to telewizja, komputer i stres w pracy. Po 25 latach od wejścia na rynek prywatnych kanałów telewizyjnych (co w Niemczech dokonało się za sprawą chrześcijańsko-demokratycznego kanclerza Helmuta Kohla, który, nawiasem mówiąc, obiecywał „przełom moralno-duchowy"), erotyka konsumowana poprzez ekran telewizora jaskrawo pobiła to, co dzieje się w małżeńskich sypialniach. Bulwersujące maksymy założyciela kanału RTL Helmuta Thomy przyjmowane niegdyś z politowaniem i dezaprobatą („Zasięg oddziaływania wyznacza rozmiar biustu" czy „Widownię zdobywają trupy i prostytutki") fatalnie się, niestety, sprawdziły.
Seks oglądany w mediach zastępuje praktykowanie seksu. Dlaczego? Ponieważ wyznania miłosne na ekranie brzmią romantyczniej, a flirt w spocie reklamowym zawsze kończy się oszałamiającym sukcesem. Również dlatego, że żadna realnie istniejąca kobieta i żaden rzeczywisty mężczyzna, ani żadna sypialna nie sięgają do poziomu tych ideałów i nie mają takiego powabu, jaki uzyskuje się w starannie wyreżyserowanych scenach erotycznych. Kiedy się je ogląda, ma się nieodparte wrażenie, że napięcie seksualne jest tym wyższe, im szczodrzej kobieta odkrywa swoje wdzięki i im bardziej wprost mężczyzna manifestuje potrzebę rozładowania napięcia. Żadne pragnienie erotyczne nie bywa w nich nigdy dyskretnie przemilczane czy odsunięte w czasie, żadna przyjemność zaledwie odczuta albo przeczuta; wszystko jest tam dosadnie pokazywane, wyrażane, „zamawiane", „dostarczane". A potem kobiety i mężczyźni „zaspokajają się" nawzajem. Co jest pouczającym zwrotem wziętym z języka handlowego, który w sposób logiczny usprawiedliwia pojawienie się na końcu idiotycznego pytania klasycznego egocentryka: „Byłem dobry?". Takie „zaspokajanie" smakuje w prawdziwym życiu tak, jak sugeruje jego nazwa - czyli jak fastfood. Mężczyźni na krótką metę lubią ten sposób konsumpcji. Kobiety pozostają notorycznie nieusatysfakcjonowane, więc tracą zainteresowanie. Albo z rezygnacją się godzą. Albo wycofują się zupełnie.